Nie wiem, kiedy dokładnie zorientowałem się, że do pełni szczęścia brakuje mi drugiej osoby, która stałaby przy mnie na dobre i na złe. Człowieka, który bez względu na sytuację tkwiłby obok, nie żądając przy tym żadnej zapłaty. Bardzo trudno było mi się przyznać do tej potrzeby w szczególności po tak bolesnym rozstaniu, jakie zgotowała mi Maya. Ludzie potrafią zadawać ciosy innym nic sobie z tego nie robiąc. W moim życiu spotkałem kilka takich osób, między innymi Ciebie. Przyznaj, że jako nastolatka ganiałaś za szczęściem w zwiewnej sukience jeżdżąc po polach złotym rowerem. Porywałaś się z motyką na słońce. Wiedziałaś o tym, a mimo to nadal uparcie wierzyłaś, że los się do Ciebie uśmiechnie. Już nasze pierwsze spotkanie uświadomiło mi jaki prezentujesz światopogląd. I uwierz mi, nie był on łatwy do zaakceptowania przez kogoś takiego jak ja. Człowieka dla którego kariera była priorytetem, a życie prywatne uchodziło w kąt. I teraz, gdy tak sobie nad tym myślę, dochodzę do wniosku, że to może nie Maya mnie skrzywdziła a ja ją. Cóż, chciałem mieć wszystko a zostałem z niczym.
Wiesz, że byłaś pierwszą osobą, której uratowałem życie? I to poprzez zupełny przypadek. Nie spodziewałaś się tego, prawda? Tego, że ponownie mnie spotkasz, ale już nie w roli śmiecia, a bohatera. Pieprzonego bohatera, który tym jednym czynem zapoczątkował nasze wspólne piekło. Wiesz... Chyba jednak nadal wolałbym być śmieciem.
Ten dzień dał mi się we znaki już od samego ranka. Był to poniedziałek tuż po weekendzie inaugurującym kolejny sezon zimowy. Końcówka listopada o dziwo przywitała nas szeregiem kilku ostrych śnieżyc, więc białego puchu nie brakowało. Ale chyba tylko jego... Moja forma, którą brylowałem w końcówce LGP nagle jakby zapadła się pod ziemię. Nie byłem w stanie tego wytłumaczyć zarówno sobie jak i trenerowi. Długa rozmowa jaką odbyliśmy po sobotnim konkursie, w którym pogrzebałem szanse drużyny na upragnione podium, ani trochę mi nie pomogła. Czułem się jakby ktoś odłączył mi akumulatory. A po pierwszej serii niedzielnej rywalizacji byłem już zupełnie wyprany z jakichkolwiek pozytywnych emocji, które buzowały we mnie przed rozpoczęciem sezonu. Chciałem tylko skakać, skakać i skakać. I najwyraźniej gdzieś w tym wszystkim przeskoczyłem ten właściwy moment. Bolało. Jak cholera...
Wstałem z ogromnym bólem głowy. Nie wyspałem się, zresztą jak zwykle w zimowe poniedziałki. Poprzedniego dnia wróciłem grubo po północy do domu, ale według sztabu szkoleniowego lepsze było takowe rozwiązanie aniżeli ciąganie nas po niewygodnych niemieckich hotelach. Taki system był już naszą stałą tradycją, gdy zawody odbywały się w Klingenthal, Titisee lub Willingen. Wydawało nam się to po prostu najbardziej komfortowe. W tej kwestii wszyscy byliśmy wyjątkowo zgodni.
Jedynie porządny jogging dodawał mi właściwej siły o poranku. W najgorszych momentach potrafiłem obiec całą dzielnicę, aby chociaż trochę się rozbudzić. Ale tego dnia postawiłem na sprawdzony adres. Skrót na osiedle Andreasa prowadził poprzez ciemny las właściwie wcale nie odwiedzany przez mieszkańców Monachium. Był to idealny sposób na pobycie w zupełnej samotności na świeżym powietrzu. Tylko, gdy zdecydowałem się na taką trasę biegu nie byłem świadomy konsekwencji jakie z tego w przyszłości wynikną...
Leżałaś tam. Cała pijana. Nie byłaś w stanie nawet się podnieść, a co dopiero iść. Nie kontaktowałaś. I o dziwo nie protestowałaś zbytecznie, gdy zabrałem cię do mojego mieszkania. Nie
pytaj dlaczego... Chyba po prostu z dobrego serca.
Spałaś na kanapie w salonie, a ja przez długi czas stałem oparty o ścianę i wpatrywałem się w Ciebie niczym w ósmy cud świata. Wyglądałaś jak drobna księżniczka, którą ktoś siłą zmusił do całkowitego posłuszeństwa. I chyba tak właśnie było...
Spałaś na kanapie w salonie, a ja przez długi czas stałem oparty o ścianę i wpatrywałem się w Ciebie niczym w ósmy cud świata. Wyglądałaś jak drobna księżniczka, którą ktoś siłą zmusił do całkowitego posłuszeństwa. I chyba tak właśnie było...
- Co ja tu robię...? - zapytałaś zdziwionym głosem, gdy wreszcie się ocknęłaś.
Szczerze przyznam, że sam nie byłem do końca świadom tego wszystkiego co się wydarzyło. Nie odpowiedziałem, ale musisz wiedzieć, że tylko dlatego, iż nie chciałem sprawić Ci zbędnej przykrości. Prawda jest brutalna.
- Do jasnej cholery dlaczego tu jestem?!
Wydarłaś się. Niemal w ten sam sposób co pięć miesięcy wcześniej. Tę złość zapamiętam do końca życia. Naprawdę.
Zacząłem tłumaczenie tej chorej sytuacji z ogromną gulą w gardle. Później słowa posypały się same. Słuchałaś i patrzyłaś na mnie jak na umysłowo chorego. I wyjaśnij mi... Dlaczego tak się wtedy czułem?
Zacząłem tłumaczenie tej chorej sytuacji z ogromną gulą w gardle. Później słowa posypały się same. Słuchałaś i patrzyłaś na mnie jak na umysłowo chorego. I wyjaśnij mi... Dlaczego tak się wtedy czułem?
- Każdą laskę, którą znajdujesz na mieście przyprowadzasz tutaj...?
Odniosłem wrażenie, że nie było to pytanie. Zakpiłaś ze mnie. O ironio...
- Każdą, która od ilości wypitego alkoholu jest w stanie się przekręcić.
I znów ten świdrujący wzrok czyniący ze mnie idiotę. Nie zaprzeczę, że sprowokowałem Cię tymi słowami. Ale przecież z góry było wiadome, że gramy w otwarte karty.
- Dosyć tego. - rzuciłaś, wstając z kanapy. - Idę do domu.
Miałaś zamiar wyjść, ale tylko obiłaś się o zamknięte drzwi. Przyznaj, że Cię zaskoczyłem. Ten jeden jedyny raz okazałem się sprytniejszy.
- Otwórz te cholerne drzwi!
- Podaj adres to Cię odwiozę.
Tymi słowami chyba całkowicie ugasiłem Twój zapał. Nie spojrzałaś wtedy w moim kierunku ani przez moment, ale mimo to czułem, że ściśle mnie analizujesz i wkładasz pasujące Ci cechy mojej osobowości w odpowiednie szufladki własnego umysłu. Wredny, chciwy, wyrachowany... Luzak, świr, hipokryta... I pieprzony zbieg okoliczności.
- Tak myślałem. - rzuciłem po chwili przeciągłej ciszy.
Pokręciłaś z irytacją głową i chyba z nutką bezsilności. Stałaś kilka metrów przede mną, a wydawałaś mi się być tak odległa i niedostępna, jakbyś zwiedzała właśnie księżyc. Powoli chowałaś się pod zasłoną ciemnej nocy, mimo iż zegar wskazywał kilka minut po dwunastej. Nie mogłem Cię rozgryźć.
Ze zrezygnowaniem położyłaś się na kanapie. Już nie spałaś, a tylko beztrosko bujałaś w obłokach. Głowę miałaś jednak pełną niekończących się problemów.
- Muszę wyjść. - powiedziałem po kilkudziesięciu minutach, w czasie których nie ruszyłaś się z miejsca, a ja w nieznacznym stopniu zdążyłem uporządkować mieszkanie. Z głową było nieco gorzej, ale stwierdziłem, że przyjdzie jeszcze na to właściwy czas. Na prawidłowe rozpoznanie sprawy. - Zamknę Cię. - oznajmiłem, zakładając ciepłą kurtę i zimowe buty.
- Wiesz, że jeżeli tylko będę chciała mogę uciec oknem...?
Podniosłaś głowę i spojrzałaś na mnie tym swoim powabnym wzrokiem.
- Nie radzę. - rzuciłem. - Kilku już próbowało swoich sił w tym zakresie i uwierz mi nie skończyło się to dla nich dobrze. - wyjaśniłem, łapiąc za metalową klamkę.
Zaśmiałaś się ironicznie na te słowa. Nie mam pojęcia jak je odebrałaś, ale w mojej głowie pojawiły się wówczas wspomnienia z nocnych imprez w gronie przyjaciół, które często kończyły się z głową w kiblu lub na ostrym dyżurze z połamanymi kończynami. Oczywiście na to drugie mogli sobie pozwolić wyłącznie znajomi spoza skoczni, którzy nie mieli dużej styczności ze sportem zawodowym, natomiast pierwsza opcja była optymalna, w pakiecie dla każdego kto przesadził z ilością napojów wysokoprocentowych.
- Za dwie godziny wrócę.
Zamknąłem drzwi na klucz, po czym udałem się do garażu, gdzie stało moje czarne audi. Musiałem się odstresować, wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje. Wiedziałem, że rozmowa z Wankiem jest na to najlepszym sposobem. Cholera, potrzebowałem męskiego towarzystwa.
Zamknąłem drzwi na klucz, po czym udałem się do garażu, gdzie stało moje czarne audi. Musiałem się odstresować, wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje. Wiedziałem, że rozmowa z Wankiem jest na to najlepszym sposobem. Cholera, potrzebowałem męskiego towarzystwa.
Andreas to przyjaciel z krwi i kości. Facet, na którego zawsze można liczyć. Jest pomocny i szczery do bólu. Chyba nigdy wcześniej nie spotkałem osoby, która bez przerwy mówiłaby to co myśli. No może z wyjątkiem smarkatliwego Wellingera. Ale te czasy już na całe szczęście minęły... Dorósł, dojrzał. Może nieznacznie, lecz mimo wszystko jakieś nikłe postępy w rozwoju poczynił.
- Więc co sprowadza Cię w moje skromne progi, przyjacielu...? - zapytał, przeskakując przez oparcie kanapy i siadając na jej zagłówku. Zawsze tak robił, gdy ja, Młody lub Freitag potrzebowaliśmy pomocy. W mgnieniu oka zamieniał się w Wanka-psychologa. Do dnia dzisiejszego mnie to przeraża. Ale chyba jest w tym coś niezwykłego, skoro bez najmniejszego zawahania opowiedziałem mu naszą historię. O ile można ją w takowy sposób określić. W końcu nic nas wówczas nie łączyło poza tym jednorazowym łóżkowym epizodem. I chyba w tym momencie mogę powiedzieć, że było miło. Nic poza tym.
- Czekaj, czekaj... Czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że dziwka, którą przeleciałeś na początku wakacji jest teraz w twoim mieszkaniu zamknięta na cztery spusty...? - zapytał, patrząc na mnie jak na idiotę. Odkąd Cię poznałem naprawdę wielu ludzi obrzuca mnie wzrokiem w ten charakterystyczny sposób. W co ja się wpakowałem...? - Kim jesteś i co zrobiłeś z Sevem?
- Mam ochotę Ci przypierdolić... - posłałem mu karcące spojrzenie. Po pierwsze nazwał Cię dziwką, czego (nawet nie wiem dlaczego) nie byłem w stanie znieść. A po drugie... Po drugie naprawdę byłem wtedy starym Severinem. A przynajmniej szczerze chciałem nim być.
- Gdzie jest ten stary Freund, który nigdy mnie nie bije i nie szuka pocieszenia w ramionach dzi...
- Nie kończ...! - rzuciłem ostro. Nie wytrzymałem i gwałtownie poderwałem się z miejsca. Podszedłem do dużego balkonowego okna. Widok, rozpościerający się przede mną był nieziemski. Na wprost niebo z prawdziwego zdarzenia, poniżej malutkie mrówki całujące mnie po stopach. Czasem zbyt wiele sobie wyobrażam...
- Nie rozumiem Cię, stary. - stwierdził stonowanym głosem, mrużąc przy tym powieki. - Czego ty właściwie oczekujesz?
- Sam sobie nie mogę tego wytłumaczyć. No spójrz - obróciłem się do niego przodem. - Niby jest ona dla mnie całkiem obcą osobą, a mimo to nie mogę się pogodzić z faktem, że tacy ludzie jak ty zwyczajnie nią pomiatają.
- Nie przesadzasz trochę? - oburzony uniósł brwi. - Przypominam, że to ty się z nią przespałeś, a ja tylko nazwałem rzeczy po imieniu. - zaznaczył. Wiedziałem, że ma rację, ale nie miałem odwagi mu tego przyznać. - Ludzie, nie bójmy się mówić czystej prawdy. - mruknął z charakterystycznym dla niego zbulwersowaniem.
O tak... To zdecydowanie było jego znakiem rozpoznawczym. Prawda... Tak wiele i zarazem niezwykle mało. Od Andreasa nauczyłem się, że szczera rozmowa jest złotem. Nieważne jak bardzo boli.
Gdy opuszczałem dom przyjaciela w głowie miałem jeden cel. Szczera rozmowa z Tobą. Bałem się jak cholera. A Ty...? Obawiałaś się tego momentu?
__________
Zawaliłam, przyznaję bez bicia. Ale jakoś tak to wszystko nie chciało mi się poukładać. Najpierw urodziny, potem wyjazd i jestem trochę (bardzo) wyczerpana życiem. Ale uwaga, zbieram się powoli i wszystko powinno być dobrze. No przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie.
Macie prawo być na mnie złe, ale obiecuję, że do końca tego tygodnia nadrobię zaległości na Waszych blogach i napiszę jakiś składny komentarz. Przynajmniej tyle. A Wy tymczasem łapcie dwójkę...
To do napisania za jakiś czas <3
Buziaki ;***