piątek, 27 stycznia 2017

Obietnica 4. Nie pytać dlaczego


Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo...
Te słowa odbijały się w mojej zakotłowanej głowie, gdy zobaczyłem Was leżących na mojej kanapie. Twoja głowa spoczywała bezwładnie na jego brzuchu, a jedyna niesprawna noga w tym pomieszczeniu położona była nieco wyżej niż Wasze złączone ciała, zupełnie tak jak zalecił lekarz ortopeda. Dlaczego o tym teraz wspominam...? Równie dobrze mógłbym mieć to wszystko głęboko i szeroko tam gdzie ja wiem, a Ty się domyślasz. Ale jest to o tyle istotne, że ilekroć na niego patrzę widzę właśnie ten obraz. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Być może z tego powodu, iż nie daliście mi zobaczyć czegoś więcej. Czegoś co z pewnością wytworzyło się między Wami na przestrzeni wspólnie spędzanych godzin. 
Ironiczny uśmiech, który pojawił się wówczas na mojej twarzy nie mówił wiele o tym co czułem. Jedyne czego byłem pewien, patrząc na Was, to fakt, że zmarnowałem weekend na bezcelowym błądzeniu po fińskich uliczkach i rozmyślaniu nad tym co będzie dalej. Z Twojej twarzy biła niesamowita łagodność, która nie pozwalała zgodzić mi się na ofiarowanie Tobie niezależności. Wiesz dlaczego...? Bo doskonale byłem świadomy tego, że wrócisz wtedy do dawnego życia. A ono z pewnością nie było dla Ciebie dobre.
Poważne rozmowy nie są raczej moją mocną stroną, a tym bardziej jeżeli w grę wchodzi rozmowa z kobietą taką jak Ty. Nie chciałem rozmawiać o Freitagu, którego przed godziną odwiozłem do domu, bo to nie było dla mnie istotne. Liczyło się bardziej to jak się czujesz i jak to sobie dalej wyobrażasz. Temperatura już dawno Ci spadła, więc wedle mojej zasady powinienem był Cię wyrzucić na bruk. Ale czy ja naprawdę tego chciałem...?
Wpatrywałem się w Ciebie dużymi oczami, nie wiedząc jak zacząć naszą kolejną rozmowę, o ile poprzednie wymiany zdań można jako takowe określić. Jakież było moje zdziwienie, gdy postanowiłaś jako pierwsza zabrać głos. 
- Dlaczego to robisz? - zapytałaś, opierając się o oparcie kanapy. Chciałem coś składnego powiedzieć, ale nie mogłem. - Trzymając mnie tutaj wyglądasz jakbyś wcale nie miał życia osoby medialnej. 
Zaskoczyłaś mnie tymi słowami. Rozmawiałaś z Freitagiem, wiedziałem o tym już zaraz po moim powrocie z Kuusamo, tylko jednego nie byłem w stanie zrozumieć. Dlaczego próbowałaś grać przed nim normalną dziewczynę, która nie wiadomo jakim cudem znalazła się w mieszkaniu zupełnie obcego dla niej faceta, a w moim towarzystwie nie potrafiłaś zachowywać się przynajmniej podobnie.
Przed moim wyjazdem kompletnie nic o mnie nie wiedziałaś. Nie miałaś pojęcia, że przetrzymuje Cię w swoim mieszkaniu chory psychicznie skoczek narciarski, sprowadzający Ci na głowę kolejnego wariata ze skocznej braci. Ale później wszystkiego już byłaś świadoma i choćbym nawet chciał to utrzymać w tajemnicy przed Tobą, to wtedy nie zależało to akurat ode mnie. I w tym momencie chyba mogę być wdzięczny Freitagowi, bo szczerze mówiąc nie chciałem znać Twojej reakcji na jedną z głównych rewelacji mojego życia. A on... Przecież i tak był wtedy załamany.
- Bo nią zwyczajnie nie jestem... - westchnąłem, opadając na kanapę nieopodal Ciebie. Dziwnie się czułem podejmując z Tobą temat mojej kariery. Bo wiesz... To wcale nie tak, że człowiek w wieku dwudziestu dziewięciu lat jest już doświadczoną osobą, która może prowadzić filozoficzne wykłady o życiu i ludzkim funkcjonowaniu. Ale sportowiec będący w tym wieku nieraz myśli już o ewentualnych planach na emeryturę. Ja nie. I przyznam się szczerze, że w obliczu nieszczęśliwego wypadku byłbym skończony. Nigdy nie miałem tak naprawdę poważnego planu B, wyjścia ewakuacyjnego, którym w razie niepowodzenia mógłbym uciec. Skoki były dla mnie całym sensem życia. Prawda jest taka, że nie widziałem świata poza nimi. Teraz dostrzegam już jednak znacznie więcej. Tylko to jest aż nieprawdopodobne ile musiało się stać, abym to zauważył.
- Nie kłam. Widziałam Cię w telewizji. - stwierdziłaś, obracając głowę w moim kierunku. - Nie wyglądałeś na zakłopotanego, udzielając błyskotliwego wywiadu.
Być może. Tylko, że Ty wówczas nie czułaś tego co ja. Któryś już z kolei oddany skok do dupy. Grunt to maskowanie emocji i dobra mina do złej gry. To właśnie tego uczysz się na starcie, aby na mecie nie być nikim.
Witamy u progu kariery, w świecie zakłamania, przekupstwa i wiecznego zadowolenia.
O to chodzi kurwa!
- Jestem sportowcem, a nie celebrytą. W pewnych sprawach po prostu mnie przeceniasz. 
Na te słowa przewróciłaś tylko oczami. Ciche parsknięcie, które z siebie wydobyłaś uświadomiło mi jak zmienną jesteś kobietą. Sprawiałaś pozory buntowniczki, ale wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w Tobie prawdziwą hipokrytkę.
- W takim razie dlaczego to robisz...?
 W Twoich oczach było coś tak przejmującego, że nie mogłem dłużej im się przyglądać, bo czułem iż w przeciwnym wypadku zwariuję. A Ty jak na złość pożerałaś mnie tym swoim łapczywym wzrokiem. Przyznaj, że robiłaś to z premedytacją...
- Nie zadawaj mi tak ironicznych pytań, bo oboje doskonale wiemy, że jedyna właściwa odpowiedź na nie jest idiotyczna.
- Więc co teraz będzie? - przechyliłaś lekko głowę, opierając ją na oparciu kanapy. Twój głos był nadzwyczaj spokojny. I może to naiwne, ale wtedy pomyślałem, że mogłabyś przynajmniej spróbować zawalczyć o lepsze życie. A wiesz co jest dziwne...? Fakt, że miałem ochotę zrobić to w Twoim imieniu.
- Tego nikt jeszcze nie może określić... - westchnąłem w odpowiedzi, czując jak opadam z sił. Nasza poważna rozmowa szybciej skończyła się niż zaczęła i być może niewiele wniosła w naszą relację, ale po niej jakiś nieznaczny ciężar spadł z moich barków. I nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo teraz żałuję, że nie wiedziałem wówczas czym on był.
 Gdy zasypiałaś byłaś taką małą kulką wielkiego nieszczęścia. Równie dobrze z Twoich oczu mogły płynąć łzy, których nie widziałem, albo nie chciałem widzieć. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym po raz pierwszy zobaczyłaś moje narty. Uśmiechnęłaś się wtedy tak ironicznie, przymrużyłaś oczy i rzuciłaś z przekąsem: Musisz być naprawdę mocno walnięty, skoro ufasz tym durnym deskom. Przyznałem Ci wówczas poniekąd rację, bo w końcu każdy sportowiec ma jakieś zaburzenia. I wyobraź sobie, że od tamtej chwili traktowałem Cię jak przyjaciela, przyjaciółkę, bratnią duszę. Czytaj, jak chcesz być odbierana. A raczej jak chciałaś, bo teraz już chyba obydwoje nie mamy żadnych wątpliwości kim dla siebie naprawdę jesteśmy.
Nadchodził kolejny weekend i kolejne zawody. Tym razem w Rosji. Na samą myśl o przewidywanych przez media wynikach moich i całej naszej kadry miałem ochotę schować się gdzieś w jakimś ciasnym, najlepiej ciemnym pomieszczeniu, gdzie mógłbym w spokoju zregenerować siły i choć na chwilę odciąć się od całego tego świata ciągłej konkurencji. Cały czas dręczyło mnie jakieś obciążenie z tyłu głowy, zupełnie jakby coś poza skokami chciało zająć moje myśli. Być może właśnie ta lekka dekoncentracja odbijała się na moich wynikach. Nie mogłem zrozumieć wówczas jak roztrwoniłem taką dyspozycje, w której byłem podczas zakończenia LGP. Przyznam szczerze, że niezmiernie bolał mnie fakt, iż zawodnicy, których wcześniej biłem na głowę nagle dosyć znacznie wyprzedzali mnie w klasyfikacji. Spadłem z wysokiego drzewa na ziemię a tam byłaś Ty. I nawet śmiałem twierdzić, że to Twoje pojawienie się w moim życiu stało się dla mnie niewyobrażalną krzywdą.
Miałem dość. Czułem się wypalony do granic możliwości. Bezproduktywny. Jasne, że mogłem pójść do trenera, rzucić nartami o ziemię i oznajmić, że w najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram. Tylko po co? Aby jeszcze bardziej pogorszyć swoją sytuację w mediach? Przecież zdecydowanie bardziej opłaci mi się ta wycieczka za europejsko-azjatycką granicę i może przy odrobinie szczęścia uda mi się nawet uciułać kilka punktów.
Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałaś się jak wyglądają myśli debila to już wiesz.
To są właśnie myśli debila.
A więc pojechałem. A Ty znów zostałaś z Freitagiem, który nawet sam się do mnie wprosił. I nie wiem... Doprawdy nie mam zielonego pojęcia jak mogłem być taki głupi i ślepy, aby niczego nie zauważyć. Już wtedy to wszystko śmierdziało na kilometry. No ale wybacz, wtedy myślałem tylko o tym jednym pieprzonym punkcie, którego w efekcie zdobyłem w całej tej mojej cholernej wycieczce krajoznawczej do Azji.
No ale po kolei...
Wszystko jak zwykle zaczęło się od kwalifikacji. Skok jak skok. Nic nadzwyczajnego. Przeciętny, co najwyżej poprawny. Nic więcej. Bez żadnych fajerwerków. Ale co najważniejsze był to skok dający awans do konkursu. Pierwszy cel, dla którego przyjechałem został osiągnięty i nawet szczerze mówiąc nie bardzo przeszkadzało mi to, że zostałem sklasyfikowany ex aequo z Władimirem Zografskim. I co z tego, że to facet reprezentujący kraj, którego mieszkańcy nawet pewnie nie wiedzą o istnieniu takiego sportu jak skoki narciarskie. Cóż, najwyraźniej miał dobry dzień i oddał skok na miarę wicemistrza świata na skoczni normalnej i mistrza świata na skoczni dużej z Falun. I nie ważny był wówczas fakt, że od tamtego czasu minęły niespełna trzy lata. Zrozum, ja po prostu musiałem się czymś pocieszyć.
Kolejnego dnia nadszedł konkurs. I już wcale nie było tak kolorowo i beztrosko. Dwudzieste trzecie miejsce po pierwszej serii byłem jeszcze w stanie jakoś przełknąć, ale w drugiej części rywalizacji miarka się już przebrała.
Upadająca gwiazda skoków. 
To określenie w języku rosyjskim zaraz po tym jak wylądowałem swój skok w serii finałowej zapamiętam na długo, a może nawet na zawsze, bo ilekroć jeszcze siadałem na belce wciąż w głowie brzmiały mi te pieprzone słowa. Byłem gwiazdą, a sięgnąłem dna. I choć mój przeraźliwy krzyk zawodu słyszałem tylko ja, coraz trudniej było mi się uśmiechać. Ale ten ostatni raz wykrzywiłem usta, tworząc spory grymas, a później zaszyłem się w własnym ciele i nie dopuszczałem już do siebie nikogo. Tak po prostu.
Człowiek musi wiele przejść, aby coś osiągnąć.
Wmawiałem to sobie przez długi żmudny czas, powtarzając te słowa jak mantrę. Chciałem uparcie w to wierzyć i nie dopuszczać do siebie żadnych innych myśli, które zburzyłyby stworzony przeze mnie światopogląd. Ale leżąc po środku twardego hotelowego łóżka w ogromnym pustym pokoju zaczęła doskwierać mi ta cholerna samotność, przed którą wiele osób mnie ostrzegało. Mówiłem sobie, że to przecież nie może się tak skończyć. Gdyby nie kontuzja Freitaga on byłby wtedy przy mnie. Leżałby na drugim łóżku i wyśmiewałby się z postawy Norwegów, sam nie będąc od nich wcale lepszym. Ale to był cały Richard. On nie pozwoliłby mi myśleć o sprawach, które zakłócałyby moją koncentrację tak potrzebną na skoczni. Jestem pewien, że odsunąłby wszystkie problemy w las i idiotycznymi żartami próbowałby mi poprawić humor. A ja śmiałbym się gorzko z jego marnych poczynań, nie zadręczając się tym wszystkim co w ostatnim czasie nam się przydarzyło.
Ale tak się wcale nie stało. Bo on wolał być z Tobą. Bo mi go zabrałaś.
Wiesz jak wygląda człowiek, któremu wszystko nagle się wali?
Jestem pewien, że wiesz. Że nieraz widziałaś już te zsiniałe wory pod oczami, ten zamglony, nieobecny wzrok, tą smętną bladość twarzy i z pewnością słyszałaś już ten bezradny, błądzący głos, który nieśmiało pyta dlaczego?. I może to śmieszne, ale wszyscy tak robią. Małe dzieci pytają dlaczego trawa jest zielona i dlaczego piątka jest po czwórce, a nie przed nią. Nastolatki w bezwzględnej zazdrości pytają, dlaczego inni mogą a ja nie, albo dlaczego inni mają a ja nie. A my z pozoru dorośli, ale jeszcze młodzi niedoświadczeni ludzie krzyczymy chyba najgłośniej ze wszystkich to bezsensowne dlaczego. W zależności od sytuacji mamy głowy pełne pretensji, nie wiedząc nawet do kogo je kierować. Dlatego one po prostu są. Bo my nie godzimy się z trudnymi wydarzeniami. Bo mamy jeszcze względną siłę na walkę o lepsze jutro. Ale za kilkanaście lat to wszystko się skończy. Bo dojrzały człowiek z bagażem doświadczeń nie ma już tak dużej odwagi powiedzieć dlaczego. Więc po prostu najcichszym szeptem, gdy jest już kompletnie sam pyta dlaczego mnie to spotkało?. Ale odpowiedź wtedy nie nadchodzi...
Dlatego wyobraź sobie teraz jak wyglądał Wank, kiedy przychodził do mojego pokoju.
- Chcesz pogadać? - zapytał zdawkowym głosem, a mi znów na myśl przyszedł wizerunek Wanka-psychologa, który zawsze waży i mierzy słowa według określonych proporcji. Czy właśnie tego potrzebowałem? Szczerych, ostrych i brutalnych słów, które niewątpliwie sprowadziłyby mnie na ziemię...? Do dzisiaj tego nie wiem. - Bo ja chyba tak... - mruknął cicho, opierając się o jedną z jasnych ścian. Widziałem, że coś z nim nie tak, a mimo to musiałem palnąć kilka stonowanych głupot.
Idiota ze mnie.
- Wiesz, że nie mam do tego talentu. Nie potrafię tak jak ty słuchać w milczeniu, potem zwięźle i szybko analizować, a na końcu ciskać ostre, lecz najprawdziwsze słowa. - powiedziałem, a on chyba nieco się zmieszał. Walczył ze sobą. Nie chciałem, aby pomyślał, że potępiam jego zachowanie. Wręcz przeciwnie, powinienem wyrazić podziw nad jego szczerością i bezpośredniością, ale każde miłe słowo ostatnio grzęzło w moim gardle, nie mogąc opuścić ust. Czułem się z tym podle. - Nie zrozum mnie źle, po prostu myślę, że trudno ci będzie znaleźć... drugiego ciebie. To znaczy... Cholera! Widzisz, za dużo gadam, powinienem się zamknąć. - rzuciłem zdesperowanym głosem, chowając głowę pod poduszkę, aby chodź na chwilę stłumić te wszystkie męczące mnie myśli.
- Marie trafiła wczoraj do szpitala. - powiedział to takim głosem, jakby właśnie walił mu świat. Jakby nagle wszystko zatrzęsło się wraz z fundamentami i powoli cegła po cegle spadałaby mu na głowę. A on byłby bezradny. - Lekarze podejrzewają białaczkę. 
To był cios poniżej pasa. Coś na co ani ja, ani on, ani tym bardziej ona nie byliśmy przygotowani. Nie miałem pojęcia co robić, byłem zdezorientowany, nigdy nie umiałem pocieszać. A kiedy już miałem mówić, że to przecież nie koniec świata. Że na pewno będzie dobrze i jakoś to wszystko się ułoży, on powiedział, a raczej wykrzyczał desperacko coś co nie pozostawiło mi już żadnych złudzeń na to, że będzie dobrze. 
- Najgorsze jest to, że ona jest w ciąży. Kurwa, za pół roku mam zostać wujkiem, rozumiesz?! I to do kurwy nędzy w żadnym wypadku nie jest sprawiedliwe!!!
Miał rację.
Życie to jeden wielki szajs dla dobrych ludzi, takich jak Marie.
I wtedy moja głowa eksplodowała. Bo powiedz mi jak to jest, że jedni ludzie dostają to na własne życzenie, a inni mają to kompletnie za nic.
I ten ostatni pieprzony raz pytam dlaczego?!


__________

Zabijcie mnie... Ja wiem, że to jest kompletna katastrofa i tego się nie da w ogóle czytać. Poza tym to wszystko miało być zupełnie inaczej. No ale wyszło jak wyszło.
Jedyne pocieszenie to forma Kamila i całej naszej kadry. Oby to utrzymali do samej Planicy, bo ja chcę widzieć ich jako liderów Pucharu Narodów już do końca. 
Swoją drogą do twarzy im w czekoladkach i żółtym.
I co ja tu jeszcze...
Niech papryka będzie z nimi!
Nie zamierzam pastwić się tutaj (w notce pod rozdziałem, na blogu jeszcze wiele będzie musiał przecierpieć) nad Sevciem, bo z autopsji spodziewałam się, że tak może się stać.
A więc po prostu to przemilczę...

A no i oczywiście wiem, że w następnym sezonie kalendarz PŚ będzie wyglądał zupełnie inaczej. Ale no nie mogłam nie wysłać ich do Rosji... Tak po prostu, nie pytajcie dlaczego.
Stwierdziłam, że mam do tego prawo, w końcu to i tak czysta fikcja