piątek, 27 stycznia 2017

Obietnica 4. Nie pytać dlaczego


Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo...
Te słowa odbijały się w mojej zakotłowanej głowie, gdy zobaczyłem Was leżących na mojej kanapie. Twoja głowa spoczywała bezwładnie na jego brzuchu, a jedyna niesprawna noga w tym pomieszczeniu położona była nieco wyżej niż Wasze złączone ciała, zupełnie tak jak zalecił lekarz ortopeda. Dlaczego o tym teraz wspominam...? Równie dobrze mógłbym mieć to wszystko głęboko i szeroko tam gdzie ja wiem, a Ty się domyślasz. Ale jest to o tyle istotne, że ilekroć na niego patrzę widzę właśnie ten obraz. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Być może z tego powodu, iż nie daliście mi zobaczyć czegoś więcej. Czegoś co z pewnością wytworzyło się między Wami na przestrzeni wspólnie spędzanych godzin. 
Ironiczny uśmiech, który pojawił się wówczas na mojej twarzy nie mówił wiele o tym co czułem. Jedyne czego byłem pewien, patrząc na Was, to fakt, że zmarnowałem weekend na bezcelowym błądzeniu po fińskich uliczkach i rozmyślaniu nad tym co będzie dalej. Z Twojej twarzy biła niesamowita łagodność, która nie pozwalała zgodzić mi się na ofiarowanie Tobie niezależności. Wiesz dlaczego...? Bo doskonale byłem świadomy tego, że wrócisz wtedy do dawnego życia. A ono z pewnością nie było dla Ciebie dobre.
Poważne rozmowy nie są raczej moją mocną stroną, a tym bardziej jeżeli w grę wchodzi rozmowa z kobietą taką jak Ty. Nie chciałem rozmawiać o Freitagu, którego przed godziną odwiozłem do domu, bo to nie było dla mnie istotne. Liczyło się bardziej to jak się czujesz i jak to sobie dalej wyobrażasz. Temperatura już dawno Ci spadła, więc wedle mojej zasady powinienem był Cię wyrzucić na bruk. Ale czy ja naprawdę tego chciałem...?
Wpatrywałem się w Ciebie dużymi oczami, nie wiedząc jak zacząć naszą kolejną rozmowę, o ile poprzednie wymiany zdań można jako takowe określić. Jakież było moje zdziwienie, gdy postanowiłaś jako pierwsza zabrać głos. 
- Dlaczego to robisz? - zapytałaś, opierając się o oparcie kanapy. Chciałem coś składnego powiedzieć, ale nie mogłem. - Trzymając mnie tutaj wyglądasz jakbyś wcale nie miał życia osoby medialnej. 
Zaskoczyłaś mnie tymi słowami. Rozmawiałaś z Freitagiem, wiedziałem o tym już zaraz po moim powrocie z Kuusamo, tylko jednego nie byłem w stanie zrozumieć. Dlaczego próbowałaś grać przed nim normalną dziewczynę, która nie wiadomo jakim cudem znalazła się w mieszkaniu zupełnie obcego dla niej faceta, a w moim towarzystwie nie potrafiłaś zachowywać się przynajmniej podobnie.
Przed moim wyjazdem kompletnie nic o mnie nie wiedziałaś. Nie miałaś pojęcia, że przetrzymuje Cię w swoim mieszkaniu chory psychicznie skoczek narciarski, sprowadzający Ci na głowę kolejnego wariata ze skocznej braci. Ale później wszystkiego już byłaś świadoma i choćbym nawet chciał to utrzymać w tajemnicy przed Tobą, to wtedy nie zależało to akurat ode mnie. I w tym momencie chyba mogę być wdzięczny Freitagowi, bo szczerze mówiąc nie chciałem znać Twojej reakcji na jedną z głównych rewelacji mojego życia. A on... Przecież i tak był wtedy załamany.
- Bo nią zwyczajnie nie jestem... - westchnąłem, opadając na kanapę nieopodal Ciebie. Dziwnie się czułem podejmując z Tobą temat mojej kariery. Bo wiesz... To wcale nie tak, że człowiek w wieku dwudziestu dziewięciu lat jest już doświadczoną osobą, która może prowadzić filozoficzne wykłady o życiu i ludzkim funkcjonowaniu. Ale sportowiec będący w tym wieku nieraz myśli już o ewentualnych planach na emeryturę. Ja nie. I przyznam się szczerze, że w obliczu nieszczęśliwego wypadku byłbym skończony. Nigdy nie miałem tak naprawdę poważnego planu B, wyjścia ewakuacyjnego, którym w razie niepowodzenia mógłbym uciec. Skoki były dla mnie całym sensem życia. Prawda jest taka, że nie widziałem świata poza nimi. Teraz dostrzegam już jednak znacznie więcej. Tylko to jest aż nieprawdopodobne ile musiało się stać, abym to zauważył.
- Nie kłam. Widziałam Cię w telewizji. - stwierdziłaś, obracając głowę w moim kierunku. - Nie wyglądałeś na zakłopotanego, udzielając błyskotliwego wywiadu.
Być może. Tylko, że Ty wówczas nie czułaś tego co ja. Któryś już z kolei oddany skok do dupy. Grunt to maskowanie emocji i dobra mina do złej gry. To właśnie tego uczysz się na starcie, aby na mecie nie być nikim.
Witamy u progu kariery, w świecie zakłamania, przekupstwa i wiecznego zadowolenia.
O to chodzi kurwa!
- Jestem sportowcem, a nie celebrytą. W pewnych sprawach po prostu mnie przeceniasz. 
Na te słowa przewróciłaś tylko oczami. Ciche parsknięcie, które z siebie wydobyłaś uświadomiło mi jak zmienną jesteś kobietą. Sprawiałaś pozory buntowniczki, ale wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w Tobie prawdziwą hipokrytkę.
- W takim razie dlaczego to robisz...?
 W Twoich oczach było coś tak przejmującego, że nie mogłem dłużej im się przyglądać, bo czułem iż w przeciwnym wypadku zwariuję. A Ty jak na złość pożerałaś mnie tym swoim łapczywym wzrokiem. Przyznaj, że robiłaś to z premedytacją...
- Nie zadawaj mi tak ironicznych pytań, bo oboje doskonale wiemy, że jedyna właściwa odpowiedź na nie jest idiotyczna.
- Więc co teraz będzie? - przechyliłaś lekko głowę, opierając ją na oparciu kanapy. Twój głos był nadzwyczaj spokojny. I może to naiwne, ale wtedy pomyślałem, że mogłabyś przynajmniej spróbować zawalczyć o lepsze życie. A wiesz co jest dziwne...? Fakt, że miałem ochotę zrobić to w Twoim imieniu.
- Tego nikt jeszcze nie może określić... - westchnąłem w odpowiedzi, czując jak opadam z sił. Nasza poważna rozmowa szybciej skończyła się niż zaczęła i być może niewiele wniosła w naszą relację, ale po niej jakiś nieznaczny ciężar spadł z moich barków. I nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo teraz żałuję, że nie wiedziałem wówczas czym on był.
 Gdy zasypiałaś byłaś taką małą kulką wielkiego nieszczęścia. Równie dobrze z Twoich oczu mogły płynąć łzy, których nie widziałem, albo nie chciałem widzieć. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym po raz pierwszy zobaczyłaś moje narty. Uśmiechnęłaś się wtedy tak ironicznie, przymrużyłaś oczy i rzuciłaś z przekąsem: Musisz być naprawdę mocno walnięty, skoro ufasz tym durnym deskom. Przyznałem Ci wówczas poniekąd rację, bo w końcu każdy sportowiec ma jakieś zaburzenia. I wyobraź sobie, że od tamtej chwili traktowałem Cię jak przyjaciela, przyjaciółkę, bratnią duszę. Czytaj, jak chcesz być odbierana. A raczej jak chciałaś, bo teraz już chyba obydwoje nie mamy żadnych wątpliwości kim dla siebie naprawdę jesteśmy.
Nadchodził kolejny weekend i kolejne zawody. Tym razem w Rosji. Na samą myśl o przewidywanych przez media wynikach moich i całej naszej kadry miałem ochotę schować się gdzieś w jakimś ciasnym, najlepiej ciemnym pomieszczeniu, gdzie mógłbym w spokoju zregenerować siły i choć na chwilę odciąć się od całego tego świata ciągłej konkurencji. Cały czas dręczyło mnie jakieś obciążenie z tyłu głowy, zupełnie jakby coś poza skokami chciało zająć moje myśli. Być może właśnie ta lekka dekoncentracja odbijała się na moich wynikach. Nie mogłem zrozumieć wówczas jak roztrwoniłem taką dyspozycje, w której byłem podczas zakończenia LGP. Przyznam szczerze, że niezmiernie bolał mnie fakt, iż zawodnicy, których wcześniej biłem na głowę nagle dosyć znacznie wyprzedzali mnie w klasyfikacji. Spadłem z wysokiego drzewa na ziemię a tam byłaś Ty. I nawet śmiałem twierdzić, że to Twoje pojawienie się w moim życiu stało się dla mnie niewyobrażalną krzywdą.
Miałem dość. Czułem się wypalony do granic możliwości. Bezproduktywny. Jasne, że mogłem pójść do trenera, rzucić nartami o ziemię i oznajmić, że w najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram. Tylko po co? Aby jeszcze bardziej pogorszyć swoją sytuację w mediach? Przecież zdecydowanie bardziej opłaci mi się ta wycieczka za europejsko-azjatycką granicę i może przy odrobinie szczęścia uda mi się nawet uciułać kilka punktów.
Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałaś się jak wyglądają myśli debila to już wiesz.
To są właśnie myśli debila.
A więc pojechałem. A Ty znów zostałaś z Freitagiem, który nawet sam się do mnie wprosił. I nie wiem... Doprawdy nie mam zielonego pojęcia jak mogłem być taki głupi i ślepy, aby niczego nie zauważyć. Już wtedy to wszystko śmierdziało na kilometry. No ale wybacz, wtedy myślałem tylko o tym jednym pieprzonym punkcie, którego w efekcie zdobyłem w całej tej mojej cholernej wycieczce krajoznawczej do Azji.
No ale po kolei...
Wszystko jak zwykle zaczęło się od kwalifikacji. Skok jak skok. Nic nadzwyczajnego. Przeciętny, co najwyżej poprawny. Nic więcej. Bez żadnych fajerwerków. Ale co najważniejsze był to skok dający awans do konkursu. Pierwszy cel, dla którego przyjechałem został osiągnięty i nawet szczerze mówiąc nie bardzo przeszkadzało mi to, że zostałem sklasyfikowany ex aequo z Władimirem Zografskim. I co z tego, że to facet reprezentujący kraj, którego mieszkańcy nawet pewnie nie wiedzą o istnieniu takiego sportu jak skoki narciarskie. Cóż, najwyraźniej miał dobry dzień i oddał skok na miarę wicemistrza świata na skoczni normalnej i mistrza świata na skoczni dużej z Falun. I nie ważny był wówczas fakt, że od tamtego czasu minęły niespełna trzy lata. Zrozum, ja po prostu musiałem się czymś pocieszyć.
Kolejnego dnia nadszedł konkurs. I już wcale nie było tak kolorowo i beztrosko. Dwudzieste trzecie miejsce po pierwszej serii byłem jeszcze w stanie jakoś przełknąć, ale w drugiej części rywalizacji miarka się już przebrała.
Upadająca gwiazda skoków. 
To określenie w języku rosyjskim zaraz po tym jak wylądowałem swój skok w serii finałowej zapamiętam na długo, a może nawet na zawsze, bo ilekroć jeszcze siadałem na belce wciąż w głowie brzmiały mi te pieprzone słowa. Byłem gwiazdą, a sięgnąłem dna. I choć mój przeraźliwy krzyk zawodu słyszałem tylko ja, coraz trudniej było mi się uśmiechać. Ale ten ostatni raz wykrzywiłem usta, tworząc spory grymas, a później zaszyłem się w własnym ciele i nie dopuszczałem już do siebie nikogo. Tak po prostu.
Człowiek musi wiele przejść, aby coś osiągnąć.
Wmawiałem to sobie przez długi żmudny czas, powtarzając te słowa jak mantrę. Chciałem uparcie w to wierzyć i nie dopuszczać do siebie żadnych innych myśli, które zburzyłyby stworzony przeze mnie światopogląd. Ale leżąc po środku twardego hotelowego łóżka w ogromnym pustym pokoju zaczęła doskwierać mi ta cholerna samotność, przed którą wiele osób mnie ostrzegało. Mówiłem sobie, że to przecież nie może się tak skończyć. Gdyby nie kontuzja Freitaga on byłby wtedy przy mnie. Leżałby na drugim łóżku i wyśmiewałby się z postawy Norwegów, sam nie będąc od nich wcale lepszym. Ale to był cały Richard. On nie pozwoliłby mi myśleć o sprawach, które zakłócałyby moją koncentrację tak potrzebną na skoczni. Jestem pewien, że odsunąłby wszystkie problemy w las i idiotycznymi żartami próbowałby mi poprawić humor. A ja śmiałbym się gorzko z jego marnych poczynań, nie zadręczając się tym wszystkim co w ostatnim czasie nam się przydarzyło.
Ale tak się wcale nie stało. Bo on wolał być z Tobą. Bo mi go zabrałaś.
Wiesz jak wygląda człowiek, któremu wszystko nagle się wali?
Jestem pewien, że wiesz. Że nieraz widziałaś już te zsiniałe wory pod oczami, ten zamglony, nieobecny wzrok, tą smętną bladość twarzy i z pewnością słyszałaś już ten bezradny, błądzący głos, który nieśmiało pyta dlaczego?. I może to śmieszne, ale wszyscy tak robią. Małe dzieci pytają dlaczego trawa jest zielona i dlaczego piątka jest po czwórce, a nie przed nią. Nastolatki w bezwzględnej zazdrości pytają, dlaczego inni mogą a ja nie, albo dlaczego inni mają a ja nie. A my z pozoru dorośli, ale jeszcze młodzi niedoświadczeni ludzie krzyczymy chyba najgłośniej ze wszystkich to bezsensowne dlaczego. W zależności od sytuacji mamy głowy pełne pretensji, nie wiedząc nawet do kogo je kierować. Dlatego one po prostu są. Bo my nie godzimy się z trudnymi wydarzeniami. Bo mamy jeszcze względną siłę na walkę o lepsze jutro. Ale za kilkanaście lat to wszystko się skończy. Bo dojrzały człowiek z bagażem doświadczeń nie ma już tak dużej odwagi powiedzieć dlaczego. Więc po prostu najcichszym szeptem, gdy jest już kompletnie sam pyta dlaczego mnie to spotkało?. Ale odpowiedź wtedy nie nadchodzi...
Dlatego wyobraź sobie teraz jak wyglądał Wank, kiedy przychodził do mojego pokoju.
- Chcesz pogadać? - zapytał zdawkowym głosem, a mi znów na myśl przyszedł wizerunek Wanka-psychologa, który zawsze waży i mierzy słowa według określonych proporcji. Czy właśnie tego potrzebowałem? Szczerych, ostrych i brutalnych słów, które niewątpliwie sprowadziłyby mnie na ziemię...? Do dzisiaj tego nie wiem. - Bo ja chyba tak... - mruknął cicho, opierając się o jedną z jasnych ścian. Widziałem, że coś z nim nie tak, a mimo to musiałem palnąć kilka stonowanych głupot.
Idiota ze mnie.
- Wiesz, że nie mam do tego talentu. Nie potrafię tak jak ty słuchać w milczeniu, potem zwięźle i szybko analizować, a na końcu ciskać ostre, lecz najprawdziwsze słowa. - powiedziałem, a on chyba nieco się zmieszał. Walczył ze sobą. Nie chciałem, aby pomyślał, że potępiam jego zachowanie. Wręcz przeciwnie, powinienem wyrazić podziw nad jego szczerością i bezpośredniością, ale każde miłe słowo ostatnio grzęzło w moim gardle, nie mogąc opuścić ust. Czułem się z tym podle. - Nie zrozum mnie źle, po prostu myślę, że trudno ci będzie znaleźć... drugiego ciebie. To znaczy... Cholera! Widzisz, za dużo gadam, powinienem się zamknąć. - rzuciłem zdesperowanym głosem, chowając głowę pod poduszkę, aby chodź na chwilę stłumić te wszystkie męczące mnie myśli.
- Marie trafiła wczoraj do szpitala. - powiedział to takim głosem, jakby właśnie walił mu świat. Jakby nagle wszystko zatrzęsło się wraz z fundamentami i powoli cegła po cegle spadałaby mu na głowę. A on byłby bezradny. - Lekarze podejrzewają białaczkę. 
To był cios poniżej pasa. Coś na co ani ja, ani on, ani tym bardziej ona nie byliśmy przygotowani. Nie miałem pojęcia co robić, byłem zdezorientowany, nigdy nie umiałem pocieszać. A kiedy już miałem mówić, że to przecież nie koniec świata. Że na pewno będzie dobrze i jakoś to wszystko się ułoży, on powiedział, a raczej wykrzyczał desperacko coś co nie pozostawiło mi już żadnych złudzeń na to, że będzie dobrze. 
- Najgorsze jest to, że ona jest w ciąży. Kurwa, za pół roku mam zostać wujkiem, rozumiesz?! I to do kurwy nędzy w żadnym wypadku nie jest sprawiedliwe!!!
Miał rację.
Życie to jeden wielki szajs dla dobrych ludzi, takich jak Marie.
I wtedy moja głowa eksplodowała. Bo powiedz mi jak to jest, że jedni ludzie dostają to na własne życzenie, a inni mają to kompletnie za nic.
I ten ostatni pieprzony raz pytam dlaczego?!


__________

Zabijcie mnie... Ja wiem, że to jest kompletna katastrofa i tego się nie da w ogóle czytać. Poza tym to wszystko miało być zupełnie inaczej. No ale wyszło jak wyszło.
Jedyne pocieszenie to forma Kamila i całej naszej kadry. Oby to utrzymali do samej Planicy, bo ja chcę widzieć ich jako liderów Pucharu Narodów już do końca. 
Swoją drogą do twarzy im w czekoladkach i żółtym.
I co ja tu jeszcze...
Niech papryka będzie z nimi!
Nie zamierzam pastwić się tutaj (w notce pod rozdziałem, na blogu jeszcze wiele będzie musiał przecierpieć) nad Sevciem, bo z autopsji spodziewałam się, że tak może się stać.
A więc po prostu to przemilczę...

A no i oczywiście wiem, że w następnym sezonie kalendarz PŚ będzie wyglądał zupełnie inaczej. Ale no nie mogłam nie wysłać ich do Rosji... Tak po prostu, nie pytajcie dlaczego.
Stwierdziłam, że mam do tego prawo, w końcu to i tak czysta fikcja




piątek, 30 grudnia 2016

Obietnica 3. Nie wątpić


My ludzie, często tracimy nadzieję, zanim tak naprawdę coś znaczącego zdąży się wydarzyć. Miewamy obawy, które wbrew pozorom zazwyczaj nie mają żadnego uzasadnienia w naszym życiu. Bo jak spodziewać się burzy śnieżnej w lipcowy poranek lub wypatrywać na niebie zdrowego bociana w bożonarodzeniową noc...? I choć trudno to wszystko sobie wyobrazić nasza historia od zawsze do tego właśnie zmierzała...
Siedząc przede mną na ciemnej kanapie, nie wyglądałaś na dziewczynę z dobrego domu. Gdybym Cię jednak zobaczył w tym samym momencie na ulicy byłbym w stanie w to uwierzyć. Nie wiem czy to pod wpływem mojego przeszywającego spojrzenia czy ze względu na zobojętnienie jakie próbowałaś wyrazić, stałaś się taka zimna, chłodna i zdawkowa. Dostrzegłem w Twoich oczach irytację. 
- Musimy pogadać. - stwierdziłem poważnym głosem, nawet nie kryjąc przed Tobą swoich obaw. Otworzyłem się na tyle, że mogłaś czytać we mnie niczym w otwartej księdze. 
- O czym? - uniosłaś brew. Nie odpowiadała Ci cała ta zaistniała sytuacja, która pociągnęła za sobą kolejne komplikacje. - Nie rozumiem czego ty w ogóle ode mnie chcesz... - przycisnęłaś do piersi puchowy koc, jaki rzuciłem Ci przed moim wyjściem do Andreasa. - Człowieku... My się nawet nie znamy. - prychnęłaś niczym rozkapryszona aktorka na planie filmowym. I po części właśnie kogoś takiego mi przypominałaś. Byłaś rozpieszczoną diwą, której każdy wszystko podkładał pod nos. Nie musiałaś nawet o to prosić. Ba, Ty nie potrafiłaś prosić.
- Nie pamiętasz już tamtej nocy? 
Nie wiem jakim cudem te słowa opuściły moje gardło tak bezpośrednio. Przez bardzo długi czas kryłem się z tym co miało miejsce między nami i nigdy nie pomyślałbym, że to właśnie w konfrontacji z Tobą będę w stanie tak normalnie o tym powiedzieć. Ty też się chyba tego nie spodziewałaś, bo wytrzeszczyłaś oczy ze zdumienia. 
- To moja praca, zrozum. - odparłaś pobłażliwie jakby wcale nie bolało Cię to, że musisz robić coś tak obrzydliwego, aby się utrzymać. - Było, minęło. Zapomnij! - dałaś jakiś dziwny nacisk na te słowa. Teraz gdy do tego wracam myślę, że chyba po prostu chciałaś wbić mi je do głowy, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie życzysz sobie abym rozwijał ten trudny dla Ciebie temat. Ale wbrew wszystkim pozorom życie to nie koncert życzeń...
- Jesteś zadowolona z tego, że musisz dawać dupy?
Nigdy w zetknięciu z obcą mi osobą nie byłem tak chamski. A Ty byłaś mi wtedy kompletnie obca. Nadal jesteś. I choć wiem, że tymi słowami zadałem Ci spory ból, zrobiłem to świadomie. Chciałem sprawić, abyś mnie znienawidziła. A to była tylko bezsensowna prowokacja...
PRZEPRASZAM
- Pierdol się! - rzuciłaś oburzona, wyczuwając co naprawdę miałem na myśli zadając Ci to pytanie. Obróciłaś się do mnie tyłem, szczelniej okrywając się kocem. Sprawiałaś wrażenie urażonej dziewczynki, której ktoś powiedział, że jest zbyt smarkata, aby zrozumieć pewne dorosłe sprawy. I chyba taka właśnie byłaś... Cholernie smarkata...
To były ostatnie słowa jakie usłyszałem z Twoich ust tego dnia. Cały wieczór i noc siedziałaś cicho, skulona w kłębek w kącie mojej rogówki. Nie płakałaś, nie żaliłaś się samej sobie, nie narzekałaś. Ty chyba nawet nie byłaś zła. Milczałaś tak przez dwie kolejne doby, w czasie których wychodziłem tylko na treningi i do supermarketu. Zamykałem Cię wówczas w moim mieszkaniu, jak małego dzieciaka, który przy pierwszej lepszej nadarzającej się okazji ma zamiar zwiać. Nie mam złudzeń. Wiem, że mogłaś czuć się jak królik w klatce, ale nie to było dla mnie w tamtym okresie ważne. Chciałem po prostu jak najszybciej wrócić do formy. Wiem... Byłem pieprzonym egoistą.
WYBACZ
W czwartek stwierdziłem, że dłużej tak już być nie może. Życie z Tobą pod jednym dachem przestało mi tak naprawdę odpowiadać. Miałaś całkowitą rację - my się nawet nie znaliśmy. Postanowiłem postawić sprawę jasno. To miał być nasz koniec.
- Wyjeżdżam na weekend. - oznajmiłem, stając przed kanapą, na której nadal siedziałaś skulona. Chowałaś się w kocu niczym spłoszone zwierzę. - Chyba nie muszę Ci mówić, że zamykanie Cię tutaj jest skrajnie głupie. - rzuciłem, a Ty posłałaś mi wymowne spojrzenie, mówiące w odpowiedzi: Zupełnie jak wszystko co robisz. Usiadłem na niewielkim stoliku, wpatrując się w Twoją twarz. Byłaś cała rozpalona. - Jeżeli tylko chcesz... - przerwałem, widząc jak Twoja głowa opada na poduszkę. Pomijając wydarzenia minionych dni, nie wyglądałaś najlepiej. Wstałem, robiąc krok w kierunku kanapy i przykładając prawą dłoń do Twojego czerwonego czoła.
- Nie dotykaj mnie! - warknęłaś drżącym głosem.
Gdzieś tam głęboko w sobie odnalazłaś resztki sił, aby nieznacznie mnie od siebie odepchnąć. Stanąłem w bezruchu, patrząc na Ciebie zamyślonym wzrokiem. Miałaś wyraźną gorączkę, a ja mimo całej swojej niemocy nie miałem serca tak nagle w takim stanie wyrzucić Cię na ulicę. Bez słowa udałem się do kuchni, gdzie przeszukałem apteczkę w celu znalezienia jakiś leków na zbicie temperatury. Całą moją uwagę skupiłem jednak na rozwiązaniu problemu, w jaki na własne życzenie się wplątałem. I nie myśl, że byłaś nim Ty... Bo nawet już wtedy na jakiś własny kompletnie niezrozumiały sposób Cię lubiłem.     

###

- Dzięki, że zgodziłeś się z nią zostać. - spojrzałem z wdzięcznością na młodszego przyjaciela. Po operacji był niemal całkowicie uziemiony, jednak gdy zadzwoniłem do niego wyjaśniając mu pokrótce całą zaistniałą sytuację, zgodził się na moje warunki. Przywiozłem go w jednym kawałku do mieszkania, w którym mieliście spędzić wspólnie weekend. Liczyłem, że skoro do mnie nie chcesz się odzywać, to może przynajmniej jego zaszczycisz jakimkolwiek słowem.
- Daj spokój... - pokręcił głową z politowaniem. - Widzisz to cholerstwo...? - wskazał głową na prawą nogę opatrzoną stabilizującą szyną. - Nie daje mi żyć. - wzruszył ramionami, patrząc z bólem w oczach na spakowane walizki, stojące w kącie przedpokoju. - Potrzebuję dobrego towarzystwa. - rzucił słabym głosem, wzdychając przeciągle.
- Nie wiem czy w odpowiedni sposób ją określasz.
Dziwnie się czułem, zostawiając taki ciężar na jego barkach. Może i jestem ptakiem, ale na pewno nie nieustraszonym orłem. Znacznie bliżej mi do zagubionej kukułki, która tylko czeka na właściwy moment, aby pozbyć się nadmiaru odpowiedzialności, jaki nieoczekiwanie na nią spadł. A ja właśnie podrzucałem Ciebie zranionemu słowikowi. Tylko on potrafił rozmawiać z ludźmi tak prawdziwie, nawet z zupełnie obcymi mu osobami. Co do tego byłem całkowicie przekonany. Ale to nie tuszowało moich wątpliwości, które z każdą chwilą narastały. Bo czy mogłem być pewien, że poradzi sobie z kimś takim jak Ty? Wówczas było to dla mnie wyjątkowo wątpliwe.   
- Uwierz mi na słowo, że kiedy człowieka spotyka coś tak strasznego to nawet obecność muchy staje się dla niego bezcenna. - pokręcił głową z przeraźliwym zrezygnowaniem. Zrobił to w tak dziwny sposób, że sam zacząłem obawiać się o własną przyszłość, o to co będzie kolejnego dnia. I nagle zaczęło mnie męczyć jedno zasadnicze pytanie... Czy w ogóle on nadejdzie...? - Nie chcesz się o tym przekonać. - dodał, spuszczając wzrok na swoją usztywnioną kończynę, którą opierał o drugie krzesło.
Chyba miał rację. Cholera, jak teraz tak nad tym wszystkim myślę to naprawdę dochodzę do wniosku, że nie miał żadnego oparcia w najbliższych.
Rodzice Freitaga zawsze byli szaleni i dziwni dla normalnych ludzi z małego powiatowego miasteczka, w którym nieustannie panował spokój i względna harmonia. Pamiętam jak raz w całym ich biegu własnych zapędów i aspiracji zaciągnęli się do Freyung - miejscowości przepełnionej tego rodzaju społeczeństwem. Społeczeństwem, które doskonale znałem i które kochałem, mieszkając w nim przez dobre dwadzieścia lat. Wjechali swoim bawarskim kamperem na parking przy urzędzie powiatu jak na nowojorską ulicę handlową; z wielkim rozmachem, zapałem i z wcale nie mniejszymi oczekiwaniami. A zastali jedynie mały budynek władz w samym centrum miejscowości, która w obliczu New York City świeciła światłem przygasłym. Ślepym. Jedyną latarnią na drodze usług. Ich konfrontacja z moimi rodzicami przebiegała stosunkowo podobnie. Wrażenie jakie my, jako cała nasza rodzina mieliśmy sprawić na Freitagach było stateczne. Pięknie udekorowany stół, świeże kwiaty w wazonie, popisowe danie mamy, musujący szampan, odświętne stroje i nastrojowa muzyka. To wszystko na nic się zdało, gdy drzwi się otworzyły, a do środka wparowali wręcz o ironio wyluzowani i kompletnie pozbawieni kultury Diana i Holger. I możesz sobie wyobrazić scenę, w której my - na co dzień wieśniacy - stoimy odwaleni jak królewska rodzina, a oni - ludzie z wielkiego miasta - wpakowują się do naszego domu - na co dzień osobistego ceglaka, wówczas rezydencji - niczym Flinstonowie. Sam wtedy nażarłem się niemałego wstydu, bo przecież jeszcze zaledwie kilka dni wcześniej zapewniałem rodziców, że są to porządni zwykli ludzie i namawiałem ich na zorganizowanie spotkania. W każdym bądź razie na drugi dzień odjechali zostawiając za sobą niesmak jakiego doznali. Sami w końcu określili nas jako dziwnych ludzi, o niemałostkowym sposobie życia. Na pożegnanie rzucili jeszcze, że dalej będą szukać własnego miejsca na ziemi i może kiedyś wreszcie porzucą zardzewiały kamper, osiedlając się na ich ziemi obiecanej. Cóż, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Richard to zupełne ich przeciwieństwo. Zresztą podobnie jak jego rodzeństwo. Wychowywali się w Erlabrunn - małej gminie w pobliżu Wurzburga, gdzie do dziś mieszkają ich dziadkowie, a niegdyś ojciec. W wieku dziewiętnastu lat wyjechał jednak na studia do Nowego Yorku i słuch po nim zaginął. Po pięciu latach powrócił w rodzinne strony ze swoją nowojorską żoną i nieco mniej nowojorskimi kilkumiesięcznymi bliźniakami - Seliną i Christianem. Z tego co wiem postanowili wynieść się z wielkiego miasta, zamieszkać na wsi i w spokoju oraz harmonii ułożyć sobie życie. Nie wytrzymali nawet roku. Tuż po narodzinach Richarda zgodnie stwierdzili, że takie życie ich nie satysfakcjonuje. Że potrzebują czegoś więcej od świata. Pozostawili więc dzieci pod opieką rodziców Holgera i poczęli szukać własnego szczęścia w niemieckich granicach. Z opowiadań Freitaga wiem, że Selina postanowiła wrócić w miejsce swych narodzin, nie zrywając jednak kontaktu z braćmi i dziadkami. Christian ożenił się z Holenderką. Mieszkają w Amsterdamie i spodziewają się właśnie swego pierwszego potomka. A Richard... Sam mówi, że już dawno pogodził się z brakiem rodziców. Ale ja mu w to do końca nie wierzę. Myślę, że teraz jeżeli gdzieś tam żyją i mają jakiś kontakt ze światem zewnętrznym na pewno patrzą w ekran telewizora czy w nagłówki gazet z dumą i satysfakcją. Z poczuciem, że to właśnie ich syn buduje karierę i osiąga wcale niemałe sukcesy. A Richard też ma swoją własną satysfakcję, mówiącą, że mimo trudności losu sobie poradził. I wygrał...
- Masz rację, nie chcę. - stwierdziłem, nerwowo oblizując usta. Wstałem z miejsca, kiedy zauważyłem, która nastała godzina. - Ona nie jest łatwa. - rzuciłem na tyle głośno, aby mógł to usłyszeć. Podałem mu kule, które po naszym przyjeździe oparłem o szafki kuchenne.
- W dzisiejszych czasach nic nie jest łatwe. - mruknął pod nosem, przy mojej pomocy wstając na lewej nodze. - Głównie chodzi o to, aby wciąż twardo stąpać po ziemi. Nie możesz odlecieć do innej rzeczywistości bez konsekwencji. - uśmiechnął się ironicznie. - Pamiętaj o tym, Freund.
Zabrał ode mnie kule ortopedyczne, po czym wspomagając się nimi opuścił pomieszczenie. Nie byłem w stanie powiedzieć nawet słowa. Zaskoczył mnie swoją nagłą dojrzałością. Przecież jeszcze zaledwie kilka tygodni wcześniej był całkiem inny. Taki beztroski jak dziecko. Aż w pewnym momencie doszło do tego, że sam mówił mi o powadze życia. Nie mogłem się po tych słowach ogarnąć. Jeszcze w parę godzin po naszej rozmowie, siedząc w samolocie do Kuusamo moją głowę zaprzątały dziwne myśli. Dopiero wpatrując się w ośnieżone szczyty gór mroźnej Finlandii zacząłem rozumieć co naprawdę chciał mi przekazać. Kariera była dla niego w życiu najważniejsza, a zgasła w jednej chwili niczym drogowa latarnia. Szansa na stanie się legendą prysła niczym bańka mydlana. A on sam stał się niczym ruina, o której nikt nie pamięta i której nikt nie ma zamiaru odwiedzać. Nawet ja... W pewnym sensie czułem się winny. Za każdym razem, gdy widziałem ból malujący się w jego oczach, odnosiłem wrażenie, że wcale nie chcę dłużej balansować na tak cienkiej granicy jaką niosą ze sobą skoki narciarskie. Wiedziałem, że to wszystko mogło się skończyć znacznie gorzej, a mimo to uparcie wierzyłem, że nic mi się nie stanie. Chyba jednak nie do końca to wtedy zrozumiałem, skoro w powietrzu nadal świadomie podejmowałem ryzyko. I to chyba bolało go najbardziej, gdy mimowolnie spoglądał w stronę telewizora w piątkowy wieczór. Ale teraz jestem w pełni przekonany, że on zrobiłby to samo, gdybyśmy mieli zamienić się wówczas miejscami. Po skoku kwalifikacyjnym nie czułem kompletnie nic. Gdybyś mnie zapytała w tamtej chwili czy jest w tym jakikolwiek sens, to nie wiem jaka byłaby moja odpowiedź. Przyznam szczerze, że to był mój pierwszy poważny moment zwątpienia. A każdy pierwszy raz jest na jakiś sposób trudny, prawda...?


__________

Nawet nie macie pojęcia jak mi wstyd, że nie było mnie tu od sierpnia. Ale w międzyczasie wiele się wydarzyło. Od września zaczęłam liceum (kompletnie nowa szkoła, znajomi, otoczenie), co jest w pewnym sensie początkiem nowego rozdziału w moim życiu, w listopadzie inauguracja sezonu, a wczoraj kto by pomyślał, ale już kwalifikacje do konkursu w Oberstdorfie (wiadomo co to oznacza). Czas biegnie zdecydowanie za szybko, aby to wszystko ogarnąć. Jutro Sylwester, potem Nowy Rok i znów wszystko powróci do normy. Ale w głowie wciąż siedzą mi życzenia mojej przyjaciółki... 
NOWY ROK = NOWA TY!
I może właśnie to jest klucz do doprowadzenia tego bloga do końca



wtorek, 2 sierpnia 2016

Obietnica 2. Szczerze rozmawiać


Nie wiem, kiedy dokładnie zorientowałem się, że do pełni szczęścia brakuje mi drugiej osoby, która stałaby przy mnie na dobre i na złe. Człowieka, który bez względu na sytuację tkwiłby obok, nie żądając przy tym żadnej zapłaty. Bardzo trudno było mi się przyznać do tej potrzeby w szczególności po tak bolesnym rozstaniu, jakie zgotowała mi Maya. Ludzie potrafią zadawać ciosy innym nic sobie z tego nie robiąc. W moim życiu spotkałem kilka takich osób, między innymi Ciebie. Przyznaj, że jako nastolatka ganiałaś za szczęściem w zwiewnej sukience jeżdżąc po polach złotym rowerem. Porywałaś się z motyką na słońce. Wiedziałaś o tym, a mimo to nadal uparcie wierzyłaś, że los się do Ciebie uśmiechnie. Już nasze pierwsze spotkanie uświadomiło mi jaki prezentujesz światopogląd. I uwierz mi, nie był on łatwy do zaakceptowania przez kogoś takiego jak ja. Człowieka dla którego kariera była priorytetem, a życie prywatne uchodziło w kąt. I teraz, gdy tak sobie nad tym myślę, dochodzę do wniosku, że to może nie Maya mnie skrzywdziła a ja ją. Cóż, chciałem mieć wszystko a zostałem z niczym.
Wiesz, że byłaś pierwszą osobą, której uratowałem życie? I to poprzez zupełny przypadek. Nie spodziewałaś się tego, prawda? Tego, że ponownie mnie spotkasz, ale już nie w roli śmiecia, a bohatera. Pieprzonego bohatera, który tym jednym czynem zapoczątkował nasze wspólne piekło. Wiesz... Chyba jednak nadal wolałbym być śmieciem.
Ten dzień dał mi się we znaki już od samego ranka. Był to poniedziałek tuż po weekendzie inaugurującym kolejny sezon zimowy. Końcówka listopada o dziwo przywitała nas szeregiem kilku ostrych śnieżyc, więc białego puchu nie brakowało. Ale chyba tylko jego... Moja forma, którą brylowałem w końcówce LGP nagle jakby zapadła się pod ziemię. Nie byłem w stanie tego wytłumaczyć zarówno sobie jak i trenerowi. Długa rozmowa jaką odbyliśmy po sobotnim konkursie, w którym pogrzebałem szanse drużyny na upragnione podium, ani trochę mi nie pomogła. Czułem się jakby ktoś odłączył mi akumulatory. A po pierwszej serii niedzielnej rywalizacji byłem już zupełnie wyprany z jakichkolwiek pozytywnych emocji, które buzowały we mnie przed rozpoczęciem sezonu. Chciałem tylko skakać, skakać i skakać. I najwyraźniej gdzieś w tym wszystkim przeskoczyłem ten właściwy moment. Bolało. Jak cholera...
Wstałem z ogromnym bólem głowy. Nie wyspałem się, zresztą jak zwykle w zimowe poniedziałki. Poprzedniego dnia wróciłem grubo po północy do domu, ale według sztabu szkoleniowego lepsze było takowe rozwiązanie aniżeli ciąganie nas po niewygodnych niemieckich hotelach. Taki system był już naszą stałą tradycją, gdy zawody odbywały się w Klingenthal, Titisee lub Willingen. Wydawało nam się to po prostu najbardziej komfortowe. W tej kwestii wszyscy byliśmy wyjątkowo zgodni.
Jedynie porządny jogging dodawał mi właściwej siły o poranku. W najgorszych momentach potrafiłem obiec całą dzielnicę, aby chociaż trochę się rozbudzić. Ale tego dnia postawiłem na sprawdzony adres. Skrót na osiedle Andreasa prowadził poprzez ciemny las właściwie wcale nie odwiedzany przez mieszkańców Monachium. Był to idealny sposób na pobycie w zupełnej samotności na świeżym powietrzu. Tylko, gdy zdecydowałem się na taką trasę biegu nie byłem świadomy konsekwencji jakie z tego w przyszłości wynikną...
Leżałaś tam. Cała pijana. Nie byłaś w stanie nawet się podnieść, a co dopiero iść. Nie kontaktowałaś. I o dziwo nie protestowałaś zbytecznie, gdy zabrałem cię do mojego mieszkania. Nie
pytaj dlaczego... Chyba po prostu z dobrego serca.
Spałaś na kanapie w salonie, a ja przez długi czas stałem oparty o ścianę i wpatrywałem się w Ciebie niczym w ósmy cud świata. Wyglądałaś jak drobna księżniczka, którą ktoś siłą zmusił do całkowitego posłuszeństwa. I chyba tak właśnie było...
- Co ja tu robię...? - zapytałaś zdziwionym głosem, gdy wreszcie się ocknęłaś. 
Szczerze przyznam, że sam nie byłem do końca świadom tego wszystkiego co się wydarzyło. Nie odpowiedziałem, ale musisz wiedzieć, że tylko dlatego, iż nie chciałem sprawić Ci zbędnej przykrości. Prawda jest brutalna.
- Do jasnej cholery dlaczego tu jestem?! 
Wydarłaś się. Niemal w ten sam sposób co pięć miesięcy wcześniej. Tę złość zapamiętam do końca życia. Naprawdę.
Zacząłem tłumaczenie tej chorej sytuacji z ogromną gulą w gardle. Później słowa posypały się same. Słuchałaś i patrzyłaś na mnie jak na umysłowo chorego. I wyjaśnij mi... Dlaczego tak się wtedy czułem?
- Każdą laskę, którą znajdujesz na mieście przyprowadzasz tutaj...?
Odniosłem wrażenie, że nie było to pytanie. Zakpiłaś ze mnie. O ironio...
- Każdą, która od ilości wypitego alkoholu jest w stanie się przekręcić.
I znów ten świdrujący wzrok czyniący ze mnie idiotę. Nie zaprzeczę, że sprowokowałem Cię tymi słowami. Ale przecież z góry było wiadome, że gramy w otwarte karty.
- Dosyć tego. - rzuciłaś, wstając z kanapy. - Idę do domu.
Miałaś zamiar wyjść, ale tylko obiłaś się o zamknięte drzwi. Przyznaj, że Cię zaskoczyłem. Ten jeden jedyny raz okazałem się sprytniejszy.
- Otwórz te cholerne drzwi! 
- Podaj adres to Cię odwiozę. 
Tymi słowami chyba całkowicie ugasiłem Twój zapał. Nie spojrzałaś wtedy w moim kierunku ani przez moment, ale mimo to czułem, że ściśle mnie analizujesz i wkładasz pasujące Ci cechy mojej osobowości w odpowiednie szufladki własnego umysłu. Wredny, chciwy, wyrachowany... Luzak, świr, hipokryta... I pieprzony zbieg okoliczności.
- Tak myślałem. - rzuciłem po chwili przeciągłej ciszy.
Pokręciłaś z irytacją głową i chyba z nutką bezsilności. Stałaś kilka metrów przede mną, a wydawałaś mi się być tak odległa i niedostępna, jakbyś zwiedzała właśnie księżyc. Powoli chowałaś się pod zasłoną ciemnej nocy, mimo iż zegar wskazywał kilka minut po dwunastej. Nie mogłem Cię rozgryźć. 
Ze zrezygnowaniem położyłaś się na kanapie. Już nie spałaś, a tylko beztrosko bujałaś w obłokach. Głowę miałaś jednak pełną niekończących się problemów.
- Muszę wyjść. - powiedziałem po kilkudziesięciu minutach, w czasie których nie ruszyłaś się z miejsca, a ja w nieznacznym stopniu zdążyłem uporządkować mieszkanie. Z głową było nieco gorzej, ale stwierdziłem, że przyjdzie jeszcze na to właściwy czas. Na prawidłowe rozpoznanie sprawy. - Zamknę Cię. - oznajmiłem, zakładając ciepłą kurtę i zimowe buty. 
- Wiesz, że jeżeli tylko będę chciała mogę uciec oknem...? 
Podniosłaś głowę i spojrzałaś na mnie tym swoim powabnym wzrokiem. 
- Nie radzę. - rzuciłem. - Kilku już próbowało swoich sił w tym zakresie i uwierz mi nie skończyło się to dla nich dobrze. - wyjaśniłem, łapiąc za metalową klamkę.
Zaśmiałaś się ironicznie na te słowa. Nie mam pojęcia jak je odebrałaś, ale w mojej głowie pojawiły się wówczas wspomnienia z nocnych imprez w gronie przyjaciół, które często kończyły się z głową w kiblu lub na ostrym dyżurze z połamanymi kończynami. Oczywiście na to drugie mogli sobie pozwolić wyłącznie znajomi spoza skoczni, którzy nie mieli dużej styczności ze sportem zawodowym, natomiast pierwsza opcja była optymalna, w pakiecie dla każdego kto przesadził z ilością napojów wysokoprocentowych.
- Za dwie godziny wrócę.
Zamknąłem drzwi na klucz, po czym udałem się do garażu, gdzie stało moje czarne audi. Musiałem się odstresować, wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje. Wiedziałem, że rozmowa z Wankiem jest na to najlepszym sposobem. Cholera, potrzebowałem męskiego towarzystwa. 
Andreas to przyjaciel z krwi i kości. Facet, na którego zawsze można liczyć. Jest pomocny i szczery do bólu. Chyba nigdy wcześniej nie spotkałem osoby, która bez przerwy mówiłaby to co myśli. No może z wyjątkiem smarkatliwego Wellingera. Ale te czasy już na całe szczęście minęły... Dorósł, dojrzał. Może nieznacznie, lecz mimo wszystko jakieś nikłe postępy w rozwoju poczynił. 
- Więc co sprowadza Cię w moje skromne progi, przyjacielu...? - zapytał, przeskakując przez oparcie kanapy i siadając na jej zagłówku. Zawsze tak robił, gdy ja, Młody lub Freitag potrzebowaliśmy pomocy. W mgnieniu oka zamieniał się w Wanka-psychologa. Do dnia dzisiejszego mnie to przeraża. Ale chyba jest w tym coś niezwykłego, skoro bez najmniejszego zawahania opowiedziałem mu naszą historię. O ile można ją w takowy sposób określić. W końcu nic nas wówczas nie łączyło poza tym jednorazowym łóżkowym epizodem. I chyba w tym momencie mogę powiedzieć, że było miło. Nic poza tym. 
- Czekaj, czekaj... Czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że dziwka, którą przeleciałeś na początku wakacji jest teraz w twoim mieszkaniu zamknięta na cztery spusty...? - zapytał, patrząc na mnie jak na idiotę. Odkąd Cię poznałem naprawdę wielu ludzi obrzuca mnie wzrokiem w ten charakterystyczny sposób. W co ja się wpakowałem...? - Kim jesteś i co zrobiłeś z Sevem? 
- Mam ochotę Ci przypierdolić... - posłałem mu karcące spojrzenie. Po pierwsze nazwał Cię dziwką, czego (nawet nie wiem dlaczego) nie byłem w stanie znieść. A po drugie... Po drugie naprawdę byłem wtedy starym Severinem. A przynajmniej szczerze chciałem nim być.
- Gdzie jest ten stary Freund, który nigdy mnie nie bije i nie szuka pocieszenia w ramionach dzi...
- Nie kończ...! - rzuciłem ostro. Nie wytrzymałem i gwałtownie poderwałem się z miejsca. Podszedłem do dużego balkonowego okna. Widok, rozpościerający się przede mną był nieziemski. Na wprost niebo z prawdziwego zdarzenia, poniżej malutkie mrówki całujące mnie po stopach. Czasem zbyt wiele sobie wyobrażam...
- Nie rozumiem Cię, stary. - stwierdził stonowanym głosem, mrużąc przy tym powieki. - Czego ty właściwie oczekujesz?
- Sam sobie nie mogę tego wytłumaczyć. No spójrz - obróciłem się do niego przodem. - Niby jest ona dla mnie całkiem obcą osobą, a mimo to nie mogę się pogodzić z faktem, że tacy ludzie jak ty zwyczajnie nią pomiatają.
- Nie przesadzasz trochę? - oburzony uniósł brwi. - Przypominam, że to ty się z nią przespałeś, a ja tylko nazwałem rzeczy po imieniu. - zaznaczył. Wiedziałem, że ma rację, ale nie miałem odwagi mu tego przyznać. - Ludzie, nie bójmy się mówić czystej prawdy. - mruknął z charakterystycznym dla niego zbulwersowaniem.
O tak... To zdecydowanie było jego znakiem rozpoznawczym. Prawda... Tak wiele i zarazem niezwykle mało. Od Andreasa nauczyłem się, że szczera rozmowa jest złotem. Nieważne jak bardzo boli. 
Gdy opuszczałem dom przyjaciela w głowie miałem jeden cel. Szczera rozmowa z Tobą. Bałem się jak cholera. A Ty...? Obawiałaś się tego momentu?


__________

Zawaliłam, przyznaję bez bicia. Ale jakoś tak to wszystko nie chciało mi się poukładać. Najpierw urodziny, potem wyjazd i jestem trochę (bardzo) wyczerpana życiem. Ale uwaga, zbieram się powoli i wszystko powinno być dobrze. No przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie.
Macie prawo być na mnie złe, ale obiecuję, że do końca tego tygodnia nadrobię zaległości na Waszych blogach i napiszę jakiś składny komentarz. Przynajmniej tyle. A Wy tymczasem łapcie dwójkę...
To do napisania za jakiś czas <3
Buziaki ;***

niedziela, 17 lipca 2016

Obietnica 1. Nie żyć złudną nadzieją


Ludzie patrzyli na Ciebie z pogardą, gdy w skąpym stroju przechodziłaś obok nich na ulicy. Ja już przy pierwszym naszym zbliżeniu zauważyłem, że ty wcale nie traktujesz siebie inaczej. Te blizny na Twoich nadgarstkach nie były efektem przypadku, ale depresji. Głębokiej depresji, która pożerała Cię z każdym kolejnym dniem, godziną, minutą, sekundą. Wreszcie doszło do momentu, w którym nie miałaś już siły na walkę. Przyznaj, że Twoje serce krwawiło nienawiścią do samej siebie...
- Obudź się...! Słyszysz, wstawaj...
Stałaś nade mną wczesnym rankiem, kiedy to słońce budziło się do życia. Zawsze byłaś rannym ptaszkiem w przeciwieństwie do mnie.
- Czego chcesz? - mruknąłem podirytowanym głosem, przewracając się na drugą stronę. Nawet nie otwierając oczu czułem na sobie twój wściekły wzrok. Nienawidziłaś mnie.
- Karta nie działa. - rzuciłaś zezłoszczonym tonem.
- W takim razie zadzwoń na recepcję. Co ja Ci na to poradzę?
Później było już tylko gorzej. Nie zachowywałaś się jak grzeczna dziewczynka. Nie wytrzymałaś napięcia i właśnie to stanowiło Twoją słabość. Siłą wyciągnęłaś mnie z łóżka, żądając wyjaśnień. To nie mogła być miła rozmowa.
- Świnia z Ciebie, wiesz...
Zaatakowałaś mnie, wymierzając wskazujący palec lewej ręki wprost w moją klatkę piersiową. Nigdy nie zapomnę, że byłaś leworęczna.
- Poczekaj chwilę, to wyjdziemy razem. - wzruszyłem ramionami, zakładając koszulkę.
- Razem?! - krzyknęłaś z irytacją. - Człowieku w jakim ty świecie żyjesz?! Ty płacisz, ja zaspokajam Twoje potrzeby i na tym koniec.
Nie mam zielonego pojęcia jak wyglądała wtedy moja twarz, ale z pewnością wyrażała spotęgowane zdziwienie. I nie wiem dlaczego, ale odniosłem wrażenie, że byłaś w swoim żywiole. Gdybyś tylko mogła zatłukłabyś mnie samymi wyzwiskami i może to dziwnie zabrzmi, lecz ja nadal widziałem w Tobie bezbronnego dzieciaka, który oczekiwał pomocy.
Na całe szczęście niedyspozycja karty wynikała tylko z niedużej awarii systemu, więc po kilkunastu minutach mogliśmy opuścić nasz hotelowy pokój w dwóch żywych kawałkach. Jednym byłaś Ty, a drugim ja. Niczym dwie połówki innych jabłek. Niby takie same, a jednak zupełnie różne.
- Podwiozę Cię. - zaproponowałem, gdy wyszliśmy już z hotelu.
Wiatr rozwiewał Twoje długie, ciemne włosy. Wyglądałaś jak normalna studentka na trzecim roku ekonomii lub medycyny, a nie jak prostytutka z bagażem doświadczeń życiowych.
- Poradzę sobie. - rzuciłaś zarozumiale. Spojrzałaś jeszcze przed siebie, gdzieś ponad moją głową, a Twoje wargi lekko zadrżały. Momentalnie zacisnęłaś je jednak w wąską linię, po czym po prostu odeszłaś w kierunku dworca.
Twoje zachowanie było dla mnie jedynie oznaką zagubienia, które kierowało Tobą zarówno w tamtym momencie jak i w chwili, kiedy zdecydowałaś się zarabiać na życie w tak nieprzystępny sposób. Jedno stało się dla mnie wtedy pewne; te słowa nie były naszym pożegnaniem, lecz początkiem czegoś trudnego.
Dobrze wiedziałaś jak manipulować ludźmi. Znałaś zasady gry zbyt dobrze, aby pozwolić innym mydlić sobie oczy. Być może wiele przeszłaś i to pokazało Ci, że łatwowierność nie jest w cenie. Zgadzam się z tym, bo ilekroć brałem udział w zawodach rangi światowej nadmierna ufność nigdy nie popłacała. Są pewne granice, przez które należy przejść, aby nie spalić się na samym starcie rywalizacji i czymś takim jest właśnie zaufanie. W skokach jest ono wszechobecne i za żadne skarby nie można tego uniknąć. Ufasz serwismenom, gdy wręczają Ci wcześniej odpowiednio przygotowane przez nich narty. Ufasz kolegom z zespołu, gdy podają Ci dłoń w geście życzącym powodzenia. Ufasz trenerowi, gdy daje Ci znak na oddanie skoku. Wreszcie ufasz sobie, gdy pełen energii odpychasz się od belki, aby parę sekund później wybić się z progu, a następnie wylądować. Zaufanie jest jednym z najważniejszym aspektów życia sportowca. Tak przynajmniej myślałem, ale kiedy patrzę na Twój przypadek dochodzę do wniosku, że w życiu każdego człowieka odgrywa ono znaczącą rolę. Czasem wręcz przesadnie znaczącą.
Tylko że Ty nie potrafiłaś ufać. Dla Ciebie było to słowo niczym z kosmosu, a jego znaczenie miało być przeznaczone wyłącznie dla naiwnych. Nie wyobrażam sobie Ciebie siedzącej na belce, mającej za moment oddać skok, skoro nawet samej sobie nie byłaś w stanie zawierzyć. Nie dałabyś rady udźwignąć tego wszystkiego. Twoja psychika była na to stanowczo za słaba.
Dwa tygodnie później rozpoczęło się Letnie Grand Prix, na którym wystartowałem w zaledwie czterech konkursach. W czasie okresu przygotowawczego postawiłem duży nacisk na motorykę. Potrzebowałem lepszych metod, które trafiłyby w mój gust techniczny. A to szukanie dobrych dla mnie rozwiązań wbrew pozorom wcale nie było łatwe. Wiadomo, że każdy sportowiec w swojej karierze dąży do pośrednich kompromisów. Niezwykle rzadko przychodzi to z łatwością, szczególnie gdy wokół ma się konkurentów, którzy tylko czekają na Twoje potknięcie. Ale mnie chyba los w tej walce oszczędził. Z nadspodziewaną szybkością doszedłem do szczytu moich możliwości, wygrywając trzy z czterech konkursów, w których brałem udział. Jedynie w ostatnim zająłem czwarte miejsce. Tłumaczyłem to jako gorszy dzień, w końcu w wcześniejszych startach byłem w optymalnej formie. Ale teraz z perspektywy czasu wiem, że to czwarte miejsce nie było kwestią przypadku, lecz swego rodzaju ostrzeżeniem, mówiącym jak wiele pracy jeszcze przede mną. Wtedy tego przesłania nie zrozumiałem.
Musisz wiedzieć, że gdy wygrywałem kolejne konkursy nie myślałem o Tobie. Byłaś gdzieś poza moją chłodną głową i chyba tylko to pozwalało mi zostawiać konkurencję daleko w tyle. Liczyłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, ale w tym czasie nigdy nie pomyślałem, byś mogła się stać dla mnie ważna. Z końcem września straciłem już chyba wiarę na cokolwiek między nami. Przepadłaś, a ja nie zamierzałem wspomagać przewrotnego losu.
W tamtym czasie jedyne co mogło mnie wybić z rytmu to nieoczekiwana kontuzja. I pojawiła się ona na moim horyzoncie, ale w zupełnie innych okolicznościach. W jednym z ostatnich treningów przed rozpoczęciem nowego sezonu niefortunny upadek pozbawił Richarda nadziei na dobry występ na przestrzeni czterech najważniejszych miesięcy w karierze skoczka narciarskiego. Zerwanie więzadeł krzyżowych w prawym kolanie całkowicie wyeliminowało go nie tylko ze startów w Pucharze Świata, ale i następnego LGP. To było jak cios prosto w serce dla całego teamu.
- Kurwa. - w szatni dało się słyszeć siarczyste przekleństwo z ust Wanka. - Nigdy nie pomyślałbym, że Freitag... I co mu wyszło z tego sezonu życia?
- Całe dnie poświęcasz na dojście do formy, osiągnięcie szczytu, a gdy on już pojawia się na twoim horyzoncie nagle to wszystko szlag trafia.
Rzeczywiście. Nie sposób temu zaprzeczyć, kiedy jest się postawionym w takiej a nie innej sytuacji. Bezradność boli bardziej niż złamane serce. Wiem, bo to co przytrafiło się Freitagowi odbiło na mnie sto razy większe piętno niż to jak kiedyś potraktowała mnie Maya.
- Człowiekowi z nadzieją nóż w plecy. - rzucił Wellinger, rozwalając się na kanapie.
I chyba te słowa najbardziej dały mi do myślenia. Przyznam, że długo się nad nimi zastanawiałem, nie mogąc odnaleźć w tym właściwego sensu. Ale teraz już wiem, o co mu chodziło. Szczeniak nauczył mnie tym jednym zdaniem, że nie mogę żyć nadzieją, iż nagle się pojawisz, bo kiedyś w końcu przegapię swoją szansę od losu. Czasem jednak realia nas przerastają.
Żałosne, prawda...?


__________

No i jest pierwszy rozdział! 
W zasadzie to nie mam zamiaru się tutaj zbytnio rozpisywać tylko po prostu podziękuję Wam za te wszystkie komentarze pod prologiem. Jesteście niesamowite. Najlepszy prezent urodzinowy jaki mogłam dostać<3
Dziękuję i do następnego ♥♥♥

sobota, 2 lipca 2016

Prolog

Hamburg, 24 grudnia 2018r.

Droga Viktorio!
Pewnie zdziwisz się, że zaczynam tak banalnym frazesem - w końcu w stosunku do Ciebie zawsze byłem czulszy. Sam się sobie dziwię, ale powiem Ci szczerze, że nie wiem jak mam się teraz do Ciebie zwracać. Może to śmieszne, ale jeszcze do niedawna myślałem, że znam Cię na wylot. Że każda nasza rozmowa jest szczera. Że przede wszystkim Ty jesteś w stosunku do mnie szczera. Ale nigdy nie byłaś... 
Od dłuższego już czasu zastanawiam się nad sensem przeznaczenia. 
Absurdalne, prawda? Bo czy ktokolwiek może mieć całkowitą pewność, że ono istnieje...? 
Ty bez najmniejszego zawahania zaprzeczyłabyś temu. Kilka miesięcy wcześniej pewnie też bym tak zrobił. Ale teraz, gdy nie ma Cię obok, nie będę już tylko bezradną marionetką w Twoim ręku i wbrew wszystkiemu co mówiłaś, powiem tak... Bo cholera, czy można inaczej wyjaśnić to co nam się przydarzyło?
Teraz, gdy budzę się w pustym łóżku i co gorsza w pustym mieszkaniu, nie czuję już tego co było kiedyś między nami. Tego całego uczucia, którego nigdy nie byłaś mi w stanie ofiarować. 
Łudziłem się, że miłość przyjdzie z czasem. Że nauczysz się mnie kochać tak jak ja Cię kochałem. Banalne, prawda? Ale wierz mi lub nie, znaczyłaś dla mnie znacznie więcej niż jakakolwiek kobieta wcześniej. Byłaś tą jedyną. I ja też miałem być dla Ciebie tym jedynym. Tylko Tobie to nie odpowiadało.
Mówiłaś, że życie nie kończy się na jednym związku. Że istnieje coś znacznie ważniejszego niż wierność. I chyba miałaś rację. Aby być wiernym trzeba najpierw poczuć prawdziwą miłość. Przyznaj, że nigdy jej nie czułaś...
Każde nasze spotkanie było niemal takie samo. Każde z wyjątkiem pierwszego. Wiesz dlaczego? Decydował o nim zwykły przypadek. Ty i ja. Losowo dobrani. Gdyby nie ta chwila, nigdy nie byłoby nas razem. Gdybym poczekał kilka minut dłużej Ciebie już by tam nie było. A wtedy wszystko potoczyłoby się innym torem. Żałujesz, że tak się nie stało, prawda...?
Wbrew pozorom to nie był dzień jak każdy inny. Wspominałem Ci już o Mayi... Zadra, którą pozostawiła na moim sercu krwawiła przez długi czas. Ale w tamtym okresie ból był nie do wytrzymania. Żyłem w cieniu, gdy się pojawiłaś. To ja wykonałem pierwszy krok. I chyba żałuję...
Dziwka to zbyt mocne określenie Ciebie w tamtym czasie. Odniosłem jednak wrażenie, że Tobie to słowo wcale nie przeszkadzało. Mogłaś być dla mnie prostytutką, dziewczyną do towarzystwa, utrzymanką. Ale mimo wszystko nie dziwką. Mnie to chyba po prostu bolało. Cholera, nadal boli. 
Nasze pierwsze spotkanie nie było wymarzone. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jednak patrząc na to z drugiej strony widzę wiele pozytywów naszej sytuacji. Może niezupełnie naszej, bo przecież Ty widziałaś to wszystko kompletnie inaczej niż ja. Byłem po prostu zaślepiony. 
Wsiadłaś do mojego auta nic nie mówiąc. Ja też się nie odezwałem ani słowem dopóki nie zaparkowałem na hotelowym parkingu. 
- Co zamierzasz? - zapytałem, patrząc na Ciebie przenikliwym wzrokiem, podczas gdy ty wpatrywałaś się ślepo w widok za boczną szybą. Nie wiem co widziałaś w pozbawionych życia drzewach. Być może tylko to co chciałaś wówczas widzieć.
- Jak to co? Myślałam, że zależy Ci na tym samym co wszystkim pozostałym, z którymi się spotykam. - powiedziałaś nawet nie kwapiąc się na mnie spojrzeć.
- A tobie... Na czym Ci zależy? 
Nieco się zakłopotałaś tym prostym pytaniem. Ale dlaczego, skoro odpowiedź na nie była niemalże oczywista.
- Na tym czego ty masz w trzy dupy. Przyznaj się, że śpisz na forsie.
Przemilczałem to. Chociaż nawet nie wiesz jak bardzo chciałem temu wszystkiemu zaprzeczyć. 
- Tak myślałam. - rzuciłaś z głębokim sarkazmem, przytakując beznamiętnie głową. - Miejmy to już za sobą. 
Zacisnęłaś zęby i wyszłaś z samochodu. Nie miałaś zamiaru zwlekać. W końcu czas nieustannie przeciekał Ci przez palce. Nie marnowałaś go na rzeczy mniej ważne. A ja właśnie byłem taką rzeczą w Twoich oczach. 
Nie chciałem tego robić. Naprawdę. Ale chyba gdzieś w tym całym życiu się pogubiłem. Ty też. Nie musiałaś tego przede mną ukrywać, a mimo to konsekwentnie starałaś się z tym maskować. Za każdym razem, gdy obrzucałem Cię wzrokiem chowałaś się niczym mała dziewczynka pełna wstydu. I chyba taka właśnie byłaś. Tylko zły los nakazał robić Ci coś tak obrzydliwego. Tak niegodnego Ciebie. 
Pamiętasz, kiedyś zapytałaś co skłoniło mnie do tego czynu. Wtedy nie byłem w stanie szczerze odpowiedzieć. Ale teraz z perspektywy czasu widzę, że było to tym samym co Ciebie zmusiło do bycia przysłowiową dziwką. Bo nie chodziło Ci tylko o pieniądze, a o samotność. Przykre, że obydwoje wybraliśmy niewłaściwe drogi. Ale spójrz, to one nas połączyły.


__________

Cześć!
Ot taki to mój mały eksperyment, który mam nadzieję doprowadzić do końca. Jest to pierwszy blog jaki prowadzę jako Fanatyczka BL, więc liczę na Wasze wsparcie. Niektóre z Was pewnie mogły się już spotkać z moją twórczością pod skrzydłami Victorii Götzeus. Ale niestety okazało się to kompletnym niewypałem. Już jakiś czas temu podjęłam decyzję o powrocie i właśnie tak w marcu powstała Fanatyczka BL, którą teraz po niemal półrocznej przerwie od bloggera wskrzeszam do życia tym oto projektem.  Jeżeli tylko Wam się spodoba zarys całego tego opowiadania będę czuła się zobowiązana do dalszej pracy na rzecz tego bloga. Tak więc, pokażcie że jesteście, choćby nawet krótkim komentarzem =D
Buziaki :***

czwartek, 23 czerwca 2016

PREMIERA 1 LIPCA 2016


Chciałabym przekazać Ci znacznie więcej niż beznamiętne słowa. Goni mnie jednak czas. Więc wyrażę się krótko... Żyliśmy w cieniu własnych zobowiązań, które przesłaniały nam obraz pewnych spraw. Szybko i ulotnie, jak liść na wietrze. Nie wiem. Być może w międzyczasie zboczyłam na złą drogę. Być może urodziłam się naznaczona przeznaczeniem tej nieodpowiedniej ścieżki. Ale mimo to mam głęboką nadzieję, że z czasem zrozumiesz, że ja naprawdę nie chciałam tego wszystkiego. Nie miałam zamiaru Cię rujnować. Nie wiem jak to się mogło stać. 
PRZEPRASZAM...